Pewnego pięknego dnia zadzwonił do mnie telefon z zapytaniem czy mam jakieś zawody w weekend? Okazało się że nie. Gdzieś w międzyczasie padło pytanie czy idę na Rysy. Cokolwiek miało to znaczyć powiedziałem że tak. Później już tylko kilka dni do weekendu i wyjazd o pierwszej w nocy z piatku na sobotę. Okazuje się, że w górach byłem chyba jakieś dobrych 15 lat temu, a wszelkie wycieczki kończyły się na Gubałówce. Przez pewien moment miałem pewne wątpliwości czy damy rade w ciągu jednego dnia jechać w dwie strony 500 km, oraz wejść i zejść na najwyższy szczyt w Polsce...Ale wyzwanie zostało podjęte i czteroosobowa ekipa w składzie Alwaro, Słaby, Kuba i ja ruszyliśmy przed siebie.
Pierwsze 9 km to asfaltowa zawijanka do schroniska nad Morskim Okiem. Z parkingu wyszliśmy około 6.00
Gdzieniegdzie są skróty z których oczywiście skorzystaliśmy.
Nad Morskim Okiem pierwszy przystanek i śniadanie-jak widać nie tylko nasze bo sęp tatrzański czuwa.
Ważny telefon wart zapamiętania, rzut okiem na pogodę i dalej w drogę.
Jedna z atrakcji na szlaku to przewijające się łańcuchy.
Tak oto przed godziną 12 meldujemy się na szczycie.
Pogoda szybko się zmienia, od strony słowackiej nadciągają duże chmury przez co skracamy pobyt na szczycie i udajemy się w drogę powrotną.
Na szczęście najgorsze elementy zeszliśmy w dobrej pogodzie dopiero przy Czarnym Stawie zaczęło padać przez jakieś 40 minut co akurat nam nie przysporzyło kłopotu.
I tym zdjęciem autorstwa Kuby kończę ten wpis i czekam na kolejne wyprawy:).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz