niedziela, 24 czerwca 2012

Na Jana

Na początek znalazłem  dobry wierszyk brzmi tak:
Zdjęcia są własnością autora.Kopiowanie i rozpowszechnianie zdjęcia bez jego zgody jest zabronione.

Świętojanki lub po prostu wianki ewentualnie w tym roku 50-lecie suchedniowa jak kto woli i pod co ma być nazwa podpięta( każda prawidłowa:) to cykliczna impreza masowa organizowana w Suchedniowie w czerwcu. Wianki, boże ciało oraz wszystkich świętych to dni kiedy dowiaduje się że są jeszcze ludzie których nigdy wcześniej się nie widziało:) I tak w skrócie kilkanaście zdjęć z wczoraj a jeszcze kilka na stronie blogowej na FB tylko trzeba sobie ją namierzyć.

A na imię miała Tereska.
Pod względem medycznym imprezę zabezpieczała zaprzyjaźniona ekipa z zielonego jeepa czyli Grupa Ratownictwa PCK z Ck:)
Kolejna ekipa wyróżniająca się na wiankach to GRUPA GT dbająca o bezpieczeństwo. Jak widać w tym sezonie modne będą raczej mało wykwintne i wybujałe fryzury.
Na wszelka okazję aby dopełnić prawie w pełni skład służb mundurowych przedstawiam OSP Ostojów z którymi to biegałem po łąkach gasząc płonące trawy w sumie robiąc zdjęcia:) 
 
Co to za festyn bez karuzeli.
W przerwach pokaz zumby który znalazł wśród widzów niejednego fana:
Nossa, nossa
Assim você me mata
Pretty Titties
 Lokalni Patrioci:)

 Kabaret "Prawie"
 Formacja taneczna AXIS

 
 
 "Old Marinners"

 
 
 
 
 
 
 
 Jako gwiazda tegorocznego wieczoru Czerwone Gitary
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 Tłum szalał jak za młodzieńczych lat:)

 
 Przyjechała z Francji, pół europy specjalnie na tę imprezę, mieszka na berezowie ale lokalny patriotyzm udzielił się także jej.
 
 
 Na koniec sztuczne ognie, nie wiem jak pokaz ogólnie wypadł bo miałem kiepski statyw który utknął w błocie i musiałem skupić się na trzymaniu poziomu:)


poniedziałek, 18 czerwca 2012

Dwa dni w Sopocie

A dlaczego w Sopocie? Zapewne ze względu na porównywalną ilość piachu na trasie jak i na plaży. Weekend minął pod znakiem zawodów w Sielpii. Jest to zupełnie nowe miejsce na trasie ŚLR. Pierwszy dzień czasówka. Zbiórka o 9, pakujemy przyczepkę(za którą dziękujemy Kubie i Łukaszowi) i w drogę. Na miejsce docieramy raczej bez problemów. Trasa wyścigu to 26 km, niby niewiele ale jednak dało po dupie. Pogoda w ostatnim tygodniu zmieniła się o 180 stopni, z deszczu w upalne słońce. Start co 30 sekund. Organizacyjnie jest dobrze bez opóźnień wszystko poszło zgodnie z planem. Jedziemy żwawo(na ile kto może), Tomek mnie dojechał i kontynuujemy razem aż do czasu kiedy na jakieś 250 metrów przed bufetem mijamy Pawła znanego niektórym pod tajemniczym pseudonimem TCWR. W wodzie i gałęziach przeprowadzamy rowery, Tomek ruszył ja za nim, ja się odwracam i widzę upadającego Pawła który złożył się jak na kielczanina przystało w dość konkretny szwajcarski scyzoryk. Patrząc na to wszystko pod kątem origami to coś pomiędzy kwiatem lotosu a rozjechaną żabą-pozycja co najmniej mało komfortowa(ale dość żartów).  Pytam czy jest cały, a z odpowiedzi zapamiętałem tylko dwa słowa: ręka i karetka. Zostawiam rower na boku zbieram Pawła i udajemy się w kierunku jazdy. Z pomocą przychodzi nam także tata jednego z uczestników, wyjaśnia że tuż za niewielkim wzniesieniem jest bufet. Upewniwszy się, że Paweł jest pod dobrą opieką powoli jadę dalej, z bufetu już ktoś biegnie a karetka w drodze. Jadę dalej mijają mnie dzieci, starcy, kobiety w ciąży, dzieci.... Na mecie dowiaduję się że TCWR o zgrozo kontynuuję jazdę z uszkodzonym łokciem(ratownicy nie byli zadowoleni z tego faktu gdyż uciekinierzy powodują większe zagrożenie). Tu przytoczę wątek rozmowy z Piotrkiem i Marcinem z dnia kolejnego wyścigu kiedy padło stwierdzenie że piłkarze byle draśnięci kameralnie padają na murawę w czasie gdy taki kolarz amator np po Nowinach wywala się, krwawi wsiada na rower i dalej w drogę..  Pakowanie pięciu rowerów to już czysta przyjemność. Z wątku parkingowego poniższy link dedykuję Piotrkowi i jego nowej świetnej maści na otarcia:




   Niedziela pełna nadziei.... jednak wypadła trochę poniżej jakichkolwiek oczekiwań. Okazała się  podobna do gry z Czechami czyli połowa szła a druga już jakoś nie bardzo. Nadzieja umiera po meczu lub jak kto woli w czasie maratonu:) Kilometry lecą a tu coraz to gorzej,ciężej piach ,kurz i słońce. Trafiam na bufet. Bez ironii obsługę oceniam 7 na 6. Jadę dalej gdzieś na zjeździe pierwszy raz od 4 lat samoczynnie rozpiął mi się łańcuch. Na dodatek zwinął się nikczemnie przez co dodatkowy czas zleciał na jego rozplątywaniu(tu dodam że mijało mnie kilku-nastu zawodników a jeden z nich rzucił czy ma pomóc-obyło się bez bo spinkę miałem ,ale dzięki za zainteresowanie). I tak po naprawie usterki siadam i dalej kręcę właściwie to miele. Powtarza się spotęgowana sytuacja dnia poprzedniego czyli dzieci, starcy, kobiety w ciąży, dzieci... Na kilka km przed metą dogania mnie prezes który jak strzała mknie ku ostatnim km. Upragniona META gdzie podpinam się pod bufet. Największe wzięcie maja pomarańcze i ciastka.Siedzimy rozmawiamy, kółko wsparcia bez psychologa, niektórzy zadowoleni inni nie bardzo, kórz na twarzach, piach w zębach cóż można chcieć więcej. Mym okiem ocena trasy dwóch dni: za długi dystans dnia kolejnego. Czasówka może być ale drugi to taki koło 38 km byłby idealny. Może gdym lepiej się czuł zdrowotnie w czasie samej jazdy inaczej bym to odczuł ale niestety.. Z tych bardzo pozytywnych wydarzeń to: dostałem od Maziego rękawiczki za pomoc Pawłowi:), Tomek znalazł 100 zł, które oddał za co czekało na niego pięć browarów(nadmieniam iż nie dojechały do domu). Ze spraw technicznych to hamulec nie rozwalił się kolejny raz:) przed reanimacją wyglądał tak:

Dwa dni objechał zobaczymy co będzie dalej.

Żona miszcza, Miszczu i ja:)
Rafał odpowiedzialny za wymalowanie mi gęby w polskie barwy bojowe zagarnął mnie na pokaz umiejętności wodno ratunkowych.




Z ostatnimi dwoma zdjęciami kojarzy mi się tylko jedno :)