wtorek, 12 lipca 2011

Pole, woda i rower

Pińczów - kolejne miejsce na szlaku ŚLR. Po zeszłym roku wiadomo było czego się spodziewać. Taka właśnie dość odmienna charakterystyka trasy. Pogoda w dniu zawodów była aż za dobra, nie padało, co po dwóch tygodniach opadów stało się fenomenem ale jednak woda nie zdążyła wyparować i mieliśmy zapewnione kolejny raz darmowe spa- all inclusive. Ogólnie wypad do Pińczowa był testem nowych koszulek jakie udało nam się pozyskać:). Wszystko czyste aż żal zakładać jak to Piotrek stwierdził, no ale w końcu do kościoła w nich nie będziemy chodzić:). W tym momencie warto kolejny raz podziękować wszystkim firmom które w tym roku Nas czyli SSC wsparły a są to:

Delikatesy Centrum - Suchedniów/Bliżyn/Chęciny
Maxol
Drób Pol
Inter Cars Kielce
Bank Spółdzielczy w Suchedniowie

Bez Waszej pomocy nie udało by się nic zorganizować!

Na miejsce dojechaliśmy w doborowym 10-osobowym składzie:) ba nawet sam wódz naczelny Prezes przez duże P dołączył do stada:) Start i meta z terenu aeroklubu pińczowskiego, a później wstępna selekcja bo ostro pod górkę. Każdy maraton ma takie charakterystyczne elementy trasy które zapadają w pamięci tu np. mnie osobiście utkwiła pierwsza długa asfaltowa górka i pola pola pola, woda woda woda. Mimo niewielu przewyższeń nie było lekko. Podłoże stanowiło dobry substytut przewyższeń dając niejednokrotnie większy wycisk i doprowadzając co niektórych do szału. Na początku ostro, zawrotne prędkości istny szał każdy gnał ile sił pod nogą, ale z czasem zaczęły się schody, właściwie wody(to będzie chyba najczęściej używane słowo w tym wpisie).
Na jakieś 300 metrów przed metą- przedostatnia prosta, kilka zakrętów i jesteśmy w domu. Fot.Grzesiek - dzięki!
Dociera człowiek do samochodu siada, patrzy na swe oblicze i stwierdza że co tam bród, błoto i inne niedogodności bo i tak było warto.
Zawsze można zabrać coś do domu - dziwić się że coś nie do końca w napędzie grało.
Kacper wygrywa naszą wewnętrzną drużynową klasyfikację pt: Jak (nie)jeździć po błocie.
Grunt to dobre samopoczucie na mecie.
Kasia nasz najmłodszy czempion.
Makaron na mecie - bezcenny.
Każdy mógł się sprawdzić na ściance taka mała odskocznia jak by jeszcze komuś było mało;)
Ludzie o mocnych nerwach próbowali latać podziwiając okolicę z wysoka.
Marcin kolejny raz zajechał jako numero uno w kat. oby tak dalej.
Kuba odniósł chyba największy sukces w tym roku zajmując 2 miejsce w kat.(ja tam wiem czemu na metę było mu tak śpieszno:)
Sikorskie czyli Mojra i przyczajony tygrys Rychu.
Chłopaki z Radomia także dopisali i sam 3R prezes był z siebie jak najbardziej zadowolony.
Krzysiek zerwał łańcuch - podwójnie, jednak na mecie dumny z ukończenia maratonu mimo problemów.
Rosną nam kolejne pokolenia Włoszczowskich,
i Galińskich:)
Ratownicy mieli kilka przypadków gdzie musieli zareagować jeden z nich dotyczył ugryzienia..w ... b.t.w. mnie też jakaś cholera pogryzła.
Jeden z kilku konkursów czyli jak przerobić dzieciaka na mumię.
Efekty jak widać powalające.
Marcin powiedział że trzeba spróbować ,i tak też uczynił. A po udanym locie zdecydowanie stwierdził, że każdy musi spróbować poszybować i oderwać się dosłownie od codziennego otoczenia.

I tak pożegnaliśmy się z niby prostym, a jednak dającym w kość Pińczowem. Już za kilkanaście dni zawitamy do Zagnańska więc szlifujcie formę i walczcie do końca:)

1 komentarz:

  1. Hahaha makaron na mecie bezcenny wymiata :) Dzieki za fote Pozdro

    OdpowiedzUsuń